
Rafter: Sex Death Cassette
[Asthmatic Kitty; 2008]
W dobie powszechnego dostępu do muzyki i wyraźnego wzrostu popularności artystów kojarzonych ze sceną alternatywną, coraz trudniej o debiut, który wyróżniałby się na tle innych wydawnictw oryginalnością, świeżym spojrzeniem, a przy okazji nie był pozbawiony potencjału przebojowego. Na szczęście nie doszliśmy jeszcze do punktu, w którym taka postawa byłaby młodym wykonawcom muzyki popularnej zupełnie obca, a cel, jakim jest artystyczny indywidualizm, praktycznie nieosiągalny. Na potwierdzenie tych słów przedstawiam Raftera Robertsa, producenta muzycznego wiernego idei oryginalności w sztuce (współpracował między innymi z The Rapture, Black Heart Procession, Fiery Furnaces i Pinback), który w tym roku postanowił sprawdzić się także jako solista (oprócz tego grywa w indie-popowej kapeli Bunky) i nagrać swój debiutancki album (co prawda dwa lata wcześniej wydał także „10 Songs”, ale po pierwsze było to bardziej demo niż faktyczny album, a po drugie i tak nikt o tym nie pamięta). Dwadzieścia utworów składających się na materiał „Sex Death Cassette” to istny kalejdoskop rozwiązań i eksperymentów, zarówno aranżacyjnych jak i stylistycznych. Nad całą płytą unosi się charakterystyczny dla wszystkich produkcji lo-fi duch manifestu do-it-yourself. Produkcja jest świadomie bałaganiarska, brzmienie sprawia wrażenie pozbawionego jakiegokolwiek masteringu. Tylko jedna trzecia wszystkich utworów przekracza długość dwóch minut, drugie tyle może aspirować do miana pełnoprawnych kompozycji ze względu na swoją strukturę, reszta to ledwie szkice, zarysowujące nieśmiało dość ogólny koncept, często wykorzystując w tym celu nietypowe instrumentarium. Te zabiegi wystarczyły, aby skutecznie uniemożliwić prostą klasyfikację płyty i zamknięcie jej w jednym tylko nurcie. Kalifornijczykowi udało się przy tym zachować idealną równowagę pomiędzy tendencjami do eksperymentowania a próbą pozostania w granicach piosenkowych, co w efekcie powoduje, że album potrafi zaskakiwać słuchacza od pierwszej do ostatniej minuty. Wyróżnić należy przede wszystkim „Love Time Now Please” i „Chances” za kompozycyjną dojrzałość i cudowne melodie wzbogacone w tym pierwszym dęciakami, a w drugim smyczkami oraz „Zzzpenchant” za przewrotnie odwracany w połowie cyklu kawałka rytm. Bardzo jasno błyszczą także „Sleazy Sleepy”, w którym dęciaki sprytnie dublują główny motyw wokalny, wykończony dość nieoczekiwanie elektronicznym tłem „Tropical”, dynamiczny, hi-hatowy „No-one Home Ever” oraz cudownie harmonijny, klaskany „Asking” uzupełniony dość ironicznym tekstem. Na uwagę zasługuje także kilka „przerywników”, zwłaszcza delikatny „I Love You Most Of All”, w którym nieprofesjonalny brak synchronizacji pomiędzy gitarą a wokalem przypomina Guided By Voices, agresywnie przesterowany „Cadding Raccoons”, pięknie zagrany na banjo, nieśmiało wzruszający „Candy Sprinkles” oraz liryczny, wykorzystujący brzmienie trąbki i latynoskiej gitary „Casualty of BOC”. Trochę szkoda, że Rafter zdecydował się w taki sposób rozwiązać problem klęski kreatywnego urodzaju, bowiem większość z tych miniaturek, pozbawionych szans na rozwinięcie skrzydeł, z powodzeniem mogłaby przeobrazić się w pełnoprawne kompozycje. Z drugiej jednak strony cały urok „Sex Death Cassette” tkwi właśnie w magii niedopowiedzenia, swoistej atmosferze ulotności. Ślad, który pozostawiają w głowie szybko przemijające, kolejne elementy tej muzycznej układanki powoduje, że tym bardziej ma się ochotę do niej w niedługim czasie powrócić. Sprzyja temu ezoteryczny klimat albumu, pozorna niedbałość aranżacyjna, która w zestawieniu z prostotą melodii i lekkością jej prowadzenia lokuje Raftera Robertsa gdzieś pomiędzy wczesnym Beulah a tegorocznym debiutem Vampire Weekend. Osobiście nie mam wątpliwości, że „Sex Death Cassette” pozwoli każdemu fanowi indie na chwilę ochłonąć w natłoku podobnych do siebie produkcji tego nurtu, odpocząć i złapać drugi oddech. Obyśmy tylko doczekali się większej liczby takich perełek w najbliższym czasie.
Nie znasz? Posłuchaj:
MySpace
Znasz? Lubisz? Posłuchaj tego:
Guided By Voices: Bee Thousand
Beulah: When You Heartstrings Break
They Might Be Giants: The Else