The Out Circuit: Pierce The Empire With A Sound
[Lujo; 2008]
Pomimo upływu ponad dziesięciu lat od ostatecznego końca nurtu zwanego grunge, nadal pierwszą rzeczą, która kojarzy mi się ze Seattle w kontekście muzyki jest ten właśnie pseudo-gatunek. Trudno się dziwić, w końcu rewolucja, którą grunge rozpoczął na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych poprzedniego wieku była jedną najbardziej brawurowych szarż muzyki rockowej na kulturę popularną w całej historii muzyki. Dlatego przyznam szczerze, że niezmiennie jestem mile zaskoczony za każdym razem, kiedy dowiaduję się, iż na tamtejszej scenie potrafią rodzić się zjawiska mające z tamtą estetyką niewiele wspólnego. Pochodzący właśnie ze Seattle Nathan Burke po niemal pięciu latach przerwy wydał pod szyldem The Out Circuit swoją drugą płytę. Jego twórczość można podsumować kilkoma nazwami gatunków rozpoczynającymi się przedrostkiem „post”. Post-rock to najbardziej oczywiste skojarzenie, w końcu w muzyce, którą komponuje, dominują instrumentalne, gitarowo-klawiszowe przestrzenie dźwiękowe przywołujące bliższe skojarzenia z Explosions In The Sky i dalsze z Mogwai. Stylistyka „Pierce The Empire With A Sound” w dużej mierze opiera się jednak także na nurcie post-hardcore’owym, czego dowodem wrzaskliwe partie wokalne i hałaśliwe gitary, pojawiające się w ostrzejszych momentach. A post-punk? Czy elementów post-punku też można się w muzyce The Out Circuit doszukać? Myślę, że tak, bowiem idea poszukiwania nowych środków wyrazu, przełamywania granic i łączenia różnych gatunków w spójną całość jest w jakimś tam stopniu zauważalna. Na płycie przeważają muzyczne pejzaże budujące industrialno-ambientowy klimat. Nathan używa dźwięków niczym farb, malując nimi stonowany, choć miejscami niepokojący krajobraz, pozornie tylko monotonny, a w istocie tak zróżnicowany, jak różne od siebie są pory dnia i nocy. Struktura albumu opiera się zresztą w wielu miejscach na koncepcji kontrastu. Zaczyna się od dość agresywnego utworu „Come Out Shooting”, a kolejne uderzenia, czyli narastający „The Hexagon” i niemal nu-metalowy „The Fall Of Las Vegas”, poprzecinane są spokojniejszymi fragmentami. Niektóre z nich swoją melodyjnością mogłyby kojarzyć się nawet z estetyką indie-popową, gdyby nie specyficzna, bardzo gęsta atmosfera tworzona przez klawiszowe tło. Tak jest choćby z przepięknie zaśpiewanym w duecie z Rachel Burke „Across The Light” albo wyjątkowo delikatnym i nastrojowym „We”. Nie można nie wspomnieć o krótkim i intensywnym „The Contedar”, chyba najlepszym utworze na płycie, w którym mocno przesterowana gitara i agresywna sekcja rytmiczna idealnie komponują się z wokalnymi harmoniami. Zakończenie płyty zdradza jeszcze inspiracje takimi wykonawcami jak A Perfect Circle (sposób śpiewania w „New Wine”) oraz Depeche Mode (duszny, elektroniczny klimat w „Lost Pilot”). Nowe dzieło Nathana Burke’a to z pewnością materiał dla tych, którzy lubią, kiedy muzyka prowokuje do przemyśleń i kontemplacji. W zestawieniu z poprzednią propozycją tego wykonawcy widać zdecydowaną poprawę na płaszczyźnie kompozycyjnej. To album pełen emocji, idealny na długie wieczory albo na wyjątkowo brzydką pogodę. Okazuje się, że taką muzykę można tworzyć także w Seattle.
Nie znasz? Posłuchaj:
MySpace
Virb.com
Znasz? Lubisz? Posłuchaj tego:
A Perfect Circle: Mer De Noms
Explosions In The Sky: The Earth Is Not A Cold Dead Place
Mogwai: Mr. Beast