wtorek, 25 marca 2008

Downstairs

Downstairs: Oh Father
[Fullstream; 2008]


Podobno muzyka popularna ze Skandynawii przeżywa ostatnio renesans. Chociaż nie, tu i ówdzie mowa była chyba tylko o Szwecji, ale ponieważ dzisiaj słów kilka o zespole z Finlandii, przymknijmy nieco oko na tę nieuzasadnioną generalizację teorii. A że po muzykę Downstairs sięgnąć warto, postaram się was szybko w tym miejscu przekonać. Faktem jest, że od jakiegoś czasu na scenie tego bardziej mainstreamowego post-hardcore’u panuje lekka posucha, tak jakby wystąpiło znane z fizyki zjawisko zmęczenia materiału. I nie chodzi mi w tym miejscu tak bardzo o ilość, co raczej o jakość nowych wydawnictw z tej półki. Sporo zespołów wpadło w pułapkę wtórności, odtwarzając patenty, które po kilkunastu bez mała latach nie powinny robić na nikim większego wrażenia. Patos, adrenalina i nachalny przesyt testosteronu powodują, że kolejne dzieła takich grup, jak choćby Circa Survive, wywołują u mnie odruch ziewania. Są na tej pustyni chlubne wyjątki, z którymi na pewno warto się zapoznać, a wśród nich tegoroczny, długogrający debiut formacji Downstairs. Chłopaki z Helsinek postanowiły otworzyć na oścież okna i wpuścić trochę powietrza odświeżającego tę zatęchłą atmosferę ciężkiego, gitarowego łomotu. Przede wszystkim uciekają oni od sztampowych i ogranych patentów, czyli bazowania wyłącznie na ostrych riffach i szaleńczej sekcji rytmicznej. Oczywiście są tutaj takie piosenki jak „Naifiles To You Bones”, którym bardzo blisko do dokonań wczesnego Fugazi czy tego bardziej agresywnego At The Drive-in, ale to nie one stanowią punkt oparcia dla całego materiału. Zdecydowanie częściej słychać zabawę brzmieniem i konwencjami oraz inspiracje współczesnymi grupami pokroju Brazil i meWithoutYou, a gitary bywają tu i tam wspomagane partiami organów, które zbliżają estetykę nawet w stronę takich wykonawców jak Tokyo Police Club (początek „Peephole City”). Ekstremum zostaje osiągnięte w całkowicie elektronicznym utworze „Goddamn Electric Pecker”, w którym nawet perkusję zastępuje automat. Ale nawet niektóre szybsze kawałki zdradzają niesamowite umiejętności kompozytorskie muzyków – w przeciwnym razie nie byliby w stanie napisać tak mocarnych fragmentów jak te z „My Girl’s Got A Big Mouth Tonight” czy „I’ll Be The Liver”, albo przemycić tak wielu różnych motywów w jednym kawałku (patrz „Legs For Arms”). Poza tym – i to jest chyba największa zaleta albumu „Oh Father” – pomimo wyraźnych nawiązań do muzyki punk-rockowej i hardcore’owej, grupie udaje się zachować artystyczną lekkość i przemycić swoistą radość z grania, o którą tak ciężko u innych współczesnych zespołów poruszających się w podobnych rejonach. Dzięki temu płyta nie przytłacza słuchacza i zostawia mu sporo przestrzeni do oddychania, nawet kiedy wokalista soczyście zdziera swoje gardło. Coż, dobrze wiedzieć, że kiedy Amerykanie chwilowo dostają zadyszki w popychaniu gitarowego wózka do przodu, Fińczycy (jak mawiał pewien niezbyt mądry pan) gotowi są ich w tym wyręczyć.


Nie znasz? Posłuchaj:
MySpace
Peephole City (video)
Goddamn Electric Pecker (video)

Znasz? Lubisz? Posłuchaj tego:
At The Drive-in: Relationship Of Command
Brazil: A Hostage And The Meaning Of Life
meWithoutYou: Brother, Sister

sobota, 15 marca 2008

Let's Wrestle

Let's Wrestle: In Loving Memory Of... EP
[Stolen Recordings; 2008]


Teoretycznie zespół taki jak Let’s Wrestle w 2008 roku powinien być z góry skazany na porażkę. Lata świetności garage rock revival dawno minęły i każda grupa, która nadal próbuje rozgrzebywać tę ograną stylistkę sama wkłada sobie kija w szprychy. Właściwie nie powinienem był w ogóle zwrócić uwagi na tę londyńską formację, zwłaszcza, że już pierwszy rzut ucha na ich muzykę ujawniał kilka obiektywnych elementów mogących ich zdyskredytować w opinii wyrobionego słuchacza. Brzmienie i produkcja są koszmarne nawet jak na nagrania lo-fi – poszczególne instrumenty zostały słabo wyeksponowane, wszystko szumi, trzeszczy i jest przytłumione (właśnie zdałem sobie sprawę, że grupa ma wszelkie zadatki, aby stać się kolejnym odkryciem Pitchforka). Gitary przypominają nieco mniej agresywną odmianę wczesnego Dead Kennedys a o mającym problemy z czystym śpiewaniem wokaliście najlepiej w ogóle w tym miejscu nie wspominać. Czym zatem tak na dobrą sprawę chcą nas do siebie Londyńczycy przekonać? Stylistyką, która brzmi jak wczesne demówki The Strokes zanim jeszcze nauczyli się pisać przeboje, albo The (International) Noise Conspiracy nagrywający w garażu po wyjątkowo ciężkim dniu, kiedy nie mają już siły na ideologizowanie? Nie brzmi zachęcająco, prawda? A jednak coś w muzyce Let’s Wrestle powoduje, że raz usłyszana nie daje przez długie godziny spokoju. Wielokrotnie złapałem się na tym, jak nucę sobie w głowie „I’m OK, You’re OK” albo „I Won’t Lie To You”, nieświadom zupełnie skąd wzięły się w niej te melodie. Okazuje się, że EPka „In Loving Memory Of…” jest po prostu niesamowicie zaraźliwa. Urzeka gówniarską bezpretensjonalnością i bezczelną prostotą, hipnotyzuje swoją leniwą naturą. Nawet fałszujący wokalista, ukrywający się pod pseudonimem WPG nie drażni już tak bardzo i zdaje się idealnie odnajdywać w obranej estetyce. Ciężko mi zresztą nie kibicować grupie, która z rozbrajającą szczerością wyznaje poprzez tytuły swoich piosenek, że „Music Is My Girlfriend” i „I Want To Be In Husker Du” (choć ten numer akurat nie znalazł się na EPce). Grupie, w której poczuciu humoru wyczuwam mieszankę infantylizmu i surrealizmu („Song For A Man With Pica Syndrome”). Jakkolwiek jednak bardzo bym chciał, żeby chłopcy z Let’s Wrestle nie sparzyli się na długogrającym debiucie, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że właśnie przeżywają oni swoje pięć minut na scenie. Tym bardziej warto posłuchać ich nagrań już teraz.


Nie znasz? Posłuchaj:
MySpace
I Won't Lie To You (video)

Znasz? Lubisz? Posłuchaj tego:
The Strokes: Is This It?
Tokyo Police Club: A Lesson In Crime
Ramones: Ramones

niedziela, 9 marca 2008

Mahjongg

Mahjongg: Kontpab
[K; 2008]


O zespole Mahjongg usłyszałem pierwszy raz w roku 2005, kiedy natknąłem się na ich świetny utwór „Aluminum” z EPki Machinegong. Kiedy niedługo później ukazał się debiutancki album „Raydoncong 2005”, zdradzający drzemiący w grupie potencjał i odkrywający potężne pokłady pomysłowości jej muzyków, cały czas brakowało jednak czegoś, co potrafiłoby silniej przykuć mnie do ich twórczości. Dopiero wydany w tym roku album „Kontpab” potwierdził wielkość tej amerykańskiej formacji i udowodnił kilka tez, co do których nie byłem wcześniej w stu procentach przekonany. Przede wszystkim Mahjongg należy do tej grupy zespołów, którym w XXI wieku nadal chce się poszukiwać nowych, muzycznych środków wyrazu, które hołdują post-punkowej filozofii nieustannego rozwoju i systematycznej oryginalności. Wydawać by się mogło, że połączenie rocka i elektroniki zostało już dostatecznie w tym dziesięcioleciu wyeksplorowane i wyeksploatowane, a jednak chicagowski kolektyw bazując na takiej właśnie konwencji stworzył dzieło na tyle świeże i charakterystyczne, że ciężkie do sklasyfikowania. Z drugiej strony nowy materiał dowodzi, że Amerykanom nie zależy wyłącznie na eksperymentowaniu, na tworzeniu sztuki dla sztuki, że umieją zachować proporcje pomiędzy melodyjnością i nowoczesną melodyką w stopniu nie gorszym wcale niż ich starsi koledzy z Animal Collective. Być może jest to zasługa szerokiego horyzontu inspiracji grupy Mahjongg, które sięgają wczesnego post-punka (wyraźne odwołania do twórczości Public Image Ltd. i Gang Of Four), kraut rocka i art rocka spod znaku Talking Heads, ale nie pozostają także obojętne wobec aktualnych trendów w rocku eksperymentalnym i noise. Długie, irytujące intro do „Pontiac” przywołuje skojarzenia z nachalną manierą Oneidy, a „Tell The Police The Truth” to wariacja na temat Battles spotykających Deerhoof. Ten ostatni kawałek, oparty na zapętlonym, niemal łamiącym zasady rytmiki samplu perkusyjnym, jest zresztą znakomitym przykładem kunsztu kompozytorskiego i wykonawczego muzyków z Mahjongg. Razem z „Problems” stanowią najmocniejsze i najbardziej zapadające w pamięć punkty na płycie, zachowując szczątkowy potencjał przebojowy. Duży nacisk położony został na odpowiednią produkcję materiału, eksponującą wszystkie dźwiękowe pomysły formacji, jak na przykład bardzo charakterystyczne, ośmio-bitowe przeszkadzajki, których brzmienie jako żywo przypomina zabawkowe pistolety laserowe z dzieciństwa. Siłą całego „Kontpab” jest właśnie – niezbędna w przypadku dość minimalistycznej bądź co bądź w aranżacji muzyki – dbałość o szczegóły, oraz idealna równowaga na płaszczyznach artyzmu i muzyki popularnej. Dlatego płyta ma dużą szansę spodobać się zarówno fanom nowoczesnego, alternatywnego popu, elektroniki, jak i osobom poszukującym w muzyce przede wszystkim indywidualizmu, choć nie ukrywam, że w kilku momentach cierpliwość niewprawionego słuchacza zostanie wystawiona na próbę.


Nie znasz? Posłuchaj:
MySpace
Tell The Police The Truth (video)
Teardrops (video)

Znasz? Lubisz? Posłuchaj tego:
Oneida: Secret Wars
Deerhoof: Friend Opportunity
Talking Heads: Remain In Light